środa, 9 lutego 2011

RECENZJA

Coś (1982) - Czy stare horrory są dobre?


Czy film, który powstał prawie 30 lat temu może dorównywać dzisiejszym filmom? Czy widz odnajdzie to, czego oczekuje we współczesnych produkcjach? Zdecydowanie tak, a jeśli chodzi o "Coś" - znacznie przewyższa dzisiejszy zbiór w tym gatunku.
Zrealizowany w 1982 roku film na podstawie opowiadania "Who Goes There?" John'a W. Campbell'a, okazał się godnym konkurentem dla "Obcego". Był niestety mniej popularny, a dziś właściwie o "Coś" mało ludzi pamięta. Szkoda. Gatunek horroru wypaczyły nieco takie produkcje, w których krew z najróżniejszych poczwar leje się hektolitrami, a aktorzy mają jako główne zadanie, jak najgłośniej krzyczeć. Doprowadziło to do absurdów. W wyniku czego, bardzo łatwo można stworzyć horror komediowy. Widzom, którzy szukają "perełek" polecam obejrzeć "The Thing".
Rzecz dzieje się na antarktydzie, w amerykańskiej stacji badawczej. John Carpenter od pierwszych minut zabiera nas w świat mrozu. Widzimy, jak dwójka norwegów 
próbuje zestrzelić uciekającego psa. Pierwsze pytanie jakie nam się nasuwa: dlaczego? W wyniku barier językowych giną - zabici przez amerykanów. Jak napisał kiedyś H. P. Lovecraft: "Najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym". Tym samym tropem próbuje iść Carpenter. Każdy z załogi zdaje sobie sprawę, że coś nie gra, ale nikt nie zna problemu. Dopiero, gdy pies się przeobraża, coraz bardziej dochodzą do rozwikłania zagadki. Stacja badawcza gdzieś wśród wiecznych lodów na arktycznym pustkowiu, w samym środku niczego. Znikąd pomocy, znikąd ratunku. Możesz liczyć jedynie na siebie oraz własnych ludzi. Ludzi, którym nie możesz do końca zaufać, ponieważ nie wiesz, czy na przykład doktor nie jest zainfekowany i nie zmienia się w potwora, który przy najbliższej nadarzającej się okazji skoczy, by rozszarpać ci gardło. Działa to zresztą w dwie strony. Tak, jak my nie ufamy naszym ludziom, tak i oni tracą wiarę w nas. Wystarczy jeden nierozważny krok czy głupi rozkaz, byśmy wzbudzili podejrzenia. Do tego dorzućmy jeszcze skrajnie nieprzyjazne warunki środowiskowe. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko schronić się pod dachem - tam gdzie pracują generatory, gdzie jest energia i ogrzewanie. Tam, gdzie czai się Rzecz.
Świetnie dobrano aktorów. Zachowano bardzo dużą różnorodność - pod względem fizycznym, jak i charakteru. Nie mamy wrażenia sztuczności - każda wypowiedź, coraz bardziej zagłębia nas w film. Operator zdjęć nie pokazuje wszystkiego - stara się być nieco z boku. Gdy cała załoga jest podejrzana - pokazuje widzowi każdego z nich. Ze względu na wygląd, każdy z oglądających ma swój typ - później okazuje się, że był on mylny. Myśle, że ciekawy efekt zastosowano poprzez kontrast kolorów. Niebieska sceneria na zewnątrz i czerwone światło rac, czy użycie w ciemnej stacji miotacza płomieni.
Chyba najciekawszą sceną w filmie, jest gdy do klatki trafia pies. Ukazanie strachu przez zwierzęta jest bardzo trudne. Tu widzimy, że gdy trafia nowy pies, reszta stworzeń jest wręcz przerażona. Na początku psy "zamierają" ze strachu, później w szaleńczej furii 
próbują przegryźć siatkę, by uwolnić się z klatki. Całość dopełnia piskliwy motyw muzyczny. Ścieżka dżwiękowa nie jest nachalna. Motyw słyszymy tylko w odpowiednich momentach, czym bardziej pogłębia wrażenie strachu.
Efekty specjalne są bardzo dobre - poprzez zastosowanie prawdziwych modeli, wygląda to bardzo realistycznie. Mimo, że wiele osób zauważy różnice, pomiędzy "dzisiejszymi" potworami z filmów, należy wtedy sobie przypomnieć, że "Coś" powstał na początku lat 80-tych. Gdy grafika komputerowa była monochromatycznymi kostkami na ekranie.
Co musi mieć film, aby był idealny? Intrygujący scenariusz, perfekcyjny klimat i powalającą ścieżkę dżwiękową. "The Thing" to wszystko ma. A zdjęcia i montaż stoją na najwyższym poziomie. Tego filmu się nie ogląda, jego się przeżywa. 
la4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz