niedziela, 16 grudnia 2012

Teksańska masakra piłą mechaniczną



 Filmweb: "Grupa młodych ludzi popada w bardzo poważne tarapaty, kiedy dostaje się w ręce członków rodziny Sawyerów, maniakalnych morderców zabijających swoje ofiary za pomocą piły łańcuchowej. 
20 sierpnia 1973 roku patrol policji został wysłany do mieszkającego na odludziu Thomasa Hewitta, byłego pracownika lokalnej rzeźni w Travis County, w Teksasie. Policjanci nie byli przygotowani na widok, który tam zastali. To, co znaleźli, przekroczyło ich najśmielsze oczekiwania; były to rozczłonkowane zwłoki około 33 ofiar. Makabryczne odkrycie dogłębnie wstrząsnęło opinią publiczną. Nosząc na twarzy groteskową maskę, zrobioną ze ściągniętej skóry twarzy zamordowanych ofiar i z elektryczną piłą w ręce, zabójca, znany odtąd jako Skórzana Twarz, zdobył niechlubną popularność, kiedy to sensacyjne nagłówki gazet w całych Stanach zaczęły głosić: "Naród zaszokowany makabrycznym znaleziskiem - masakra w Teksasie". 
Władze lokalne doniosły w końcu o zastrzeleniu człowieka noszącego maskę z ludzkiej skóry i podejrzanie szybko zakończyły całą sprawę. W następnych latach pojawiły się spekulacje, czy policja nie chcąc szybko zakończyć sprawy zastrzeliła niewinnego, podstawionego człowieka. 
Teraz po raz pierwszy, jedyny człowiek, który ocalał z rzezi, zdecydował się przerwać milczenie i opowiedzieć, co naprawdę stało się na opuszczonej teksańskiej autostradzie, kiedy to grupa pięciu młodych ludzi została napadnięta przez szaleńca z elektryczna piłą w ręce, i na podstawie, których to wydarzeń powstał niniejszy film. "
 Film jest remakiem obrazu z 1973 roku. Obrazu, o tyle ciekawego, że był jednym z pierwszych slasherów i ciągle jest wymieniany, gdy spróbujemy coś dowiedzieć się o tym gatunku. Remake Marcus'a Nispel'a z 2003 roku wg większości widzów, jest filmem dobrym i lepszym od pierwowzoru. Oryginału T. Hooper'a nie widziałem, więc ciężko mi porównać obie wersje, ale skupię się na tworze niemieckiego reżysera. Co ciekawe ten reżyser, wręcz specjalizuje się w remakach starych hitów, odkurza i wyciąga z półek klasyki.
 Brak napisów początkowych to atut, pozwala nam od razu "wpić" się w film. Zamiast napisów mamy pseudo-dokumentalną scenkę, w której narrator mówi nam, że to co za chwilę obejrzymy zdarzyło się naprawdę. W dzisiejszych czasach, sprawdzenie tego czy to prawda zajmuje mniej niż minutę. Tak więc - blef. Przenosimy się z akcją do roku 1973, od razu naszym oczom ukazują się profesjonalne najazdy kamery i fajne filtry. Czujemy wręcz ten gorąc i zapach dymu :) Do naszych uszów dobiega "sweet home Alabama", którą zawsze będę kojarzył z innym filmem, więc wykorzystanie tego hitu trochę mnie zdegustowało. Poza tym, podobno w 1973 (akcja filmu), jeszcze tej piosenki nie grali <sic!>. Początek, mimo że nic się nie dzieje, jest świetny. Czuć to napięcie unoszące się razem z kurzem drogowym. Kapitalne lokalizacje, wręcz same mogłyby tu grać. I to niestety wszystko, co wychodzi poza przeciętność. Postać Leatherface'a jest nudna. 30 lat wstecz być może to było odkrycie, teraz jesteśmy znudzeni. Bo przecież, powstało tego całe pęczki. Jeśli wiesz jak skończy się ten film, to niestety masz rację. To mógł być dobry film, ale bez piły mechanicznej. Miejmy nadzieję, że M. Nispel nakręci kiedyś coś innego niż kolejny remake. Marzę o filmie z duszną atmosferą, bez uproszczeń, o ważnym przesłaniu... być może się doczekam.

★★★★★

sobota, 15 grudnia 2012

Śmiertelna gorączka



 Eli Roth, reżyser dwóch części "Hostelu", a także propagandowej wstawki w "Bękartach wojny", zaczynał swoją przygodę z reżyserią, także od horroru. Jego pierwszym filmem była "Śmiertelna gorączka". Film o tyle ciekawy, że oparty na faktach.
 Filmweb: "Pięcioro przyjaciół po zakończeniu college'u wyjeżdża na wakacje w góry. Wolny czas spędzają w jednej z górskich chat. Dobrą zabawę jednak zakłóca przybycie majaczącego nieznajomego, którego ciało pokryte jest krwawymi wrzodami. Wkrótce potem Karen zaczyna chorować - na jej skórze zaczynają pojawiać się bąble. Grupa widząc pogarszający się stan koleżanki zamyka ją w szopie, aby uniknąć zakażenia. Zastanawiając się jak można uratować przyjaciółkę, uświadamiają sobie, że każde z nich może być zarażone."
 Film wpisuje się w znaną konwencję "teen horror", oczywiście w wersji amerykańskiej. A więc: idiotyzm miesza się z seksem. Sam się zastanawiam, czy naprawdę tak zachowują się młodzi amerykanie? Nie dostrzegłem jakiś słabych punktów, czy mankamentów. Po prostu temat jest zbyt "słaby", aby powstało dobre kino. Zarażenie wirusem, który "zjada" ofiarę od środka jest nudne. E. Roth wycisnął co tylko się da. Jest parę naprawdę mistrzowskich scenek, czy zabaw w stylu Raimi'ego (jego filmy z Ash'em). Ale to zdecydowanie zbyt mało. Przeglądając inne recenzje tego obrazu, muszę stwierdzić, że nie tylko ja mam takie zdanie.

★★★★★

czwartek, 25 października 2012

V/H/S



 Filmweb:"Grupa złodziejaszków zostaje wynajęta, do odzyskania kolekcji kaset wideo, które znajdują się w zrujnowanym domu na wsi. Na pozór proste zadanie szybko zmienia się w spory problem. Kiedy trafią do żyjącego pokoju, odnajdują trupa siedzącego przed panelem kontrolującym serię staromodnych ekranów telewizyjnych i stertą leżących wokół kaset wideo. Każda z nich zawiera przerażające nagranie..."

Nagrań o dziwo jest 5, a nie jak można by wywnioskować (po zapowiedzi) 6. Chronologicznie są przedstawione następująco:

1. tape 56
2. amateur night
3. second honeymoon
4. tuesday the 17th
5. the sick thing that happened to emily when she was younger
6. 10/31/98

...tylko, że pierwsza taśma jest odtwarzana przez cały czas (uwiecznione zachowanie grupy złodziejów). 
 Fabuła totalnie nie trzyma się kupy, ogólnie sytucja z taśmami jest dziwna i mało prawdopodobna. Ale o dziwo jest to nieważne. Czekamy tylko, gdy włączy się nowa taśma i zobaczymy kolejną mrożącą krew w żyłach historię.
 A zaczyna się świetnie! Poprzez zamontowanie kamerki w okularach, obserwujemy wydarzenia oczami bohatera. A gdy bohater jest totalnie pijany i musi stawić czoła (a raczej uciekać) złu, to musi być to niesamowite przeżycie. Następne "opowiadania" są już słabsze i już lekko trącą kiczem. Lecz na swój sposób są urokliwe i na długo o nich będziemy pamiętać. Zdecydowanie najlepszą sekwecją filmową, jest część ostatnia: 10/31/98. Perełka w tym zestawieniu. Nic dziwnego, że w filmowej zapowiedzi najwięcej wykorzystano fragmentów z tej "opowieści". Dynamizm i świeżość, warto V/H/S obejrzeć ze względu na ostatnie nagranie.
 Za jakiś czas, nowe pokolenie nie będzie miało pojęcia czym jest VHS. Mimo, że teraz kaset już prawie nie ma, to proponuję powspominać przy okazji tego filmu. Filmu, który wyróżnia się na tle dzisiejszych produkcji kręconych domową kamerą. Polecam!

★★★★★

wtorek, 14 sierpnia 2012

COŚ NA PROGU NR 2 - przegląd


Na blogu pierwszy raz pojawia się przegląd przez grozę pisaną, a nie filmową. Mimo nazwy "Filmowe horrory" nie powinno to wprowadzić jakiegoś większego zamieszania.



 Dzięki uprzejmości wydawnictwa „Dobre Historie” mam przyjemność przybliżyć drugi numer czasopisma „Coś na progu”. Przyznam się, że z pierwszym numerem nie miałem styczności, tak więc owy drugi numer jest dla mnie premierowy.
 Z zapowiedzi wiedziałem, że czasopismo podejmuje tematykę grozy/fantastyki/kryminału – czyli moje ulubione :) Posiada ciekawą okładkę. Zawarto interesujące rozważania nt steampunk’u  i inne tematy, które zmieszczono na ponad 100 stronach. Jakby nie mówić, zapowiadało się super. Ale tak, jak w trailerach filmowych, tak tutaj przedstawiono same zewnętrzne i powierzchowne elementy.
 Gdy już dostałem numer „CNP” lekko się zdziwiłem. Mały zeszyt w formacie A5, okładka super, ale wnętrze pod względem użytych materiałów słabsze. Tylko 3 strony są w kolorze, reszta jest czarnobiała. W takim gatunku jak horror, kolor też jest mile widziany. Mimo czarnobiałej otoczki, warstwa graficzna jest świetna. Kapitalna okładka obrazuje nam cały numer. Wnętrze jest „dopieszczone” świetnymi tłami i artystycznymi nagłówkami. Następną sporną kwestią, jest rozmiar czcionki. Wzrok mam jeszcze dosyć dobry, ale czytanie niektórych dopisków to istne szaleństwo! Wiem, że twórcy chcą „upchać” jak najwięcej materiału, na najmniejszej ilości papieru, ale czyta się dosyć ciężko.
 Po tym dosyć negatywnym pierwszym wrażeniu liczyłem, że po zagłębieniu się w teksty, wręcz odpłynę. Teksty p. Szymona Stoczka i p. Joanny Kułakowskiej czytałem z zażenowaniem. Wyobraźcie sobie, że robicie bibliografię: tytuł, twórca, data i dopisujecie do każdej pozycji po jednym zdaniu rozwinięcia. W tych tekstach odniosłem właśnie takie wrażenie. Encyklopedyczne opisy wcale nie są fajne. Po „przegryzieniu  się” przez owe 2 felerne opisy (na szczęście jedne z pierwszych) lekturkę „CNP” uważam za bardzo ciekawą.
 Zaczyna się od przypomnienia sylwetki E.A. Poe. Clive Barker (autor tekstu) jest niesamowicie zafascynowany tą postacią, sądzę, że nie tylko on, bo Poe był przecież pionierem, jeśli chodzi o fantastykę i grozę. Dowiemy się również, czym tak naprawdę jest steampunk i kim jest Ray Bradbury. Później w kolejnym tekście, Ada Struś próbuje rozwikłać zagadkową śmierć ww Poe’go. 
 Teksty, które mnie zafascynowały: „Kradzieże Mona Lisy”, opis nt Tomasz Beksińskiego, recenzja gry planszowej „Znak Starszych Bogów”, czy „Moda na retro” Kamila Dachnija. 
 Najciekawszą część stanowią oczywiście opowiadania. W tym numerze dostajemy je aż cztery. W tym dwójki polskich autorów i one są świetne. Biją o głowę swoich zagranicznych (bardziej znanych) kolegów.
 W numerze znajdziemy również kod zniżkowy (zniżka 5 zł lub zniżka 100% dla 40tu szczęśliwców) na zakup książki „Cienie spoza czasu”. Biorąc pod uwagę cenę półkową: 36,90zł i aktualną promocję wydawnictwa (książkę na stronie wydawnictwa kupimy za 29zł) oszczędzamy blisko 13zł! Oczywiście książka została zakupiona – wam też polecam, jak i drugi numer „CNP”!

★★★★★ (5 gwiazdek na 10)

-------------------------------------------------------------

RE: Konkurs
Spośród klikunastu prawidłowych odpowiedzi, wylosowałem jednego szczęśliwca. Okazał się nim użytkownik "kanee"* z Krakowa. Nagroda została już przekazana. Dziękuję za zainteresowanie.

*Użytkownik nie chciał podawać na blogu swoich danych

czwartek, 28 czerwca 2012

Konkurs







 Wspólnie z wydawnictwem Dobre Historie, zapraszam do wzięcia udziału w konkursie. Aby wygrać 2gi numer czasopisma "Coś na progu" wraz z dwoma zakładkami i zapinką, wystarczy odpowiedzieć na jedno pytanie:


"Podaj imię i nazwisko reżysera filmowego, który ma najwięcej adaptacji filmowych dzieł H.P. Lovecrafta"


 Spośród wszystkich prawidłowych odpowiedzi udzielonych do 3 lipca, rozlosuję jedną osobę, do której trafi nagroda :) Odpowiedzi proszę przesyłać na adres: lange4@vp.pl


Zapraszam do udziału...


*już wkrótce recenzja tego numeru

środa, 27 czerwca 2012

Nie bój się ciemności



 Guillermo del Toro przedstawia najmroczniejszy koszmar swojego dzieciństwa. Te słowa zobaczyłem na okładce filmu „Nie bój się ciemności”. Ale nie słowa, lecz warstwa wizualna bardziej przykuła moją uwagę. Motyw stwora, wyłaniającego się z ciemności, nie wiedząc czemu przywodził mi na myśl poczwary zrodzone w umyśle H.P. Lovecraft’a. I to okładka sądzę, że w dużej mierze przyczyniła się do tego, że sięgnąłem po ten tytuł.
 Filmweb: „Sally przyjeżdża do Rhode Island, zamieszkać ze swoim ojcem i jego nową narzeczoną Kim. Ojciec pochłonięty jest remontem, a z macochą trudno jej się porozumieć. Mimo przestróg, dziewczynka sama zwiedza starą wiktoriańską willę. Ciekawość prowadzi ją w głąb posiadłości do ukrytej piwnicy. Ponad sto lat temu, w tajemniczych okolicznościach, zginął w niej pan domu. Sally słyszy głosy wołające o pomoc i nieświadoma zagrożenia uwalnia coś, co od wieków było zamknięte pod ziemią. Zło wypełnia dom. Sally wie, co kryje się w mroku, ale kto uwierzy małej dziewczynce, która boi się ciemności? „
 Tego co boi się dziewczynka, nie musi bać się oglądający widz. I tak również jest tutaj. Bliżej temu filmowi do baśni (w stylu Labiryntu Fauna), niż do horroru. Bo to co nas straszy, to jakieś maleńkie myszopodobne stworki. Gdyby tylko udało się owe istoty powiększyć do rozmiarów większych od ludzi, wtedy zabawa byłaby przednia. Ale łatwiej zrealizować film, gdzie harcują myszki, niż gdy stado mutantów niszczy posiadłość. Film ciekawszy jest, ze względu na klimat. Bailee Madison, która wciela się w rolę Sally to istna perełka. I gwarantuję, że będzie kiedyś o niej głośno. To ona gra pierwsze skrzypce, na niej skupiamy całą uwagę. Największy plus to dosyć ładne zdjęcia i klimatyczne prowadzenie fabuły. Mimo, że strachu tu praktycznie zero. To i tak przyjemnie ogląda się poczynania Sally w ogromnej posiadłości. Gra rodziców Sally jest nad wyraz sztuczna i w ocenie widza, jest to totalnie nudna para.. mimo, że o tych aktorach kiedyś mogliśmy coś usłyszeć. Fabuła to standard, widzieliśmy to już miliony razy - zero zaskoczenia. Okładka, jest zwodnicza, bo film jest nieco bajkowy, ale jeśli ktoś chce się nieco rozmarzyć, powinien to obejrzeć.

★★★★★

poniedziałek, 7 maja 2012

Rola elementów grozy w filmie

Horror - to inaczej zdarzenie budujące grozę. Może to być także film lub powieść mająca wywołać grozę i uczucie strachu. Groza silnie wiąże się z pojęciem horroru, gdyż jest to silne uczucie lęku, trwogi i przerażenia wobec niebezpieczeństwa.
W literaturze i filmie horrory są bardzo rozpowszechnione zwłaszcza w ostatnich latach. Pomysły na wywołanie strachu lub przerażenia u czytelnika czy widza są eksponowane na wszelkie możliwe sposoby. Wielokrotnie są one powielane. Przedstawię zaledwie kilka z  nich, ale wyróżniające się oryginalnością. Są to dzieła zasługujące na uznanie.
Jednym z najbardziej popularnych motywów filmowych z gatunku grozy jest motyw człowieka-potwora i seryjnego mordercy, który ma wywoływać przerażenie u widzów i tak właśnie jest w przypadku jednego z najbardziej znanych filmów Alfreda Hitchcocka. Mowa oczywiście o „Psychozie”, chociaż w zamyśle reżysera obraz ten miał być parodią horroru, to jednak nie do końca się to udało. Ten film momentami naprawdę wywołuje strach. Odpowiednio stonowana muzyka dodatkowo jeszcze zwiększa poczucie zagrożenia. Widz czuje, że dzieje się coś niedobrego, ale aż do samego końca nie podejrzewa, że pod sympatyczną twarzą i niewinnym uśmiechem głównego bohatera, kryje się schizofrenik cierpiący na rozdwojenie jaźni i psychopatyczny zabójca. Główny bohater Norman Bates to - choć dla wszystkich wydaje się to nieprawdopodobne - potwór, matkobójca, ale to także człowiek chory psychicznie, który pod maską normalności skrywa mordercze skłonności. 
Natomiast na temat filmu „Dziecko Rosemary” napisano całe tomy, ale jedno jest pewne - Polański stworzył prawdziwe arcydzieło. Film zaczyna się banalnie: młode małżeństwo Guy i Rosemary wprowadzają się do nowego mieszkania, którego właścicielami są Roman Minnie Casteret. Pewnego wieczora Minnie częstuje Rosemary deserem o dziwnym smaku, po którym kobieta ma halucynacje i nocne koszmary. Wkrótce Rosemary odkrywa, że jest w ciąży. Film ten opowiada o obecności zła fizycznego na świecie. Mowa oczywiście o wszechobecnej obecności szatana. Polański poszedł o krok dalej. Nie ukazał szatana w cielesnej postaci, ale poprzez wywołanie w widzach przerażenia, film ten nabiera autentyczności i realizmu. Pomimo, że „Dziecko Rosemary” prezentuje inny rodzaj horroru, to nie ma w nim przelewu krwi ani odrażających potworów - to jednak jest on uważany za klasykę utworu.
Jednym z najsłynniejszych filmów ostatnich dwudziestu lat, który porusza problem zła pierwotnego na świecie, (mowa oczywiście o wampirach) jest „Drakula” z 1992r. W reżyserii Francisa Forda Coppoli. Film ten jest dość wierną adaptacją powieści Bram'a Stocker'a o tym samym tytule. Do zamku hrabiego Draculi w Karpatach przybywa młody adwokat w sprawie sfinalizowania sprzedaży zamku. Hrabia, kiedy spostrzega portret Miny, narzeczonej adwokata, która jest uderzająco podobna do jego zmarłej ukochanej, podąża do Anglii. Film ten nie epatuje bestialskimi scenami i być może tylko ze względu na treść, został zaliczony w poczet horrorów. Nie przeraża. Jest w pewnym sensie opowieścią o poszukiwaniu miłości. Zaszokowany widz może zauważyć, że takie potwory jak wampiry, maja ludzkie uczucia. Też potrafią kochać. Dla mnie ten film to prawdziwe arcydzieło.
Główną i najważniejszą funkcja horroru jest wywołanie poczucia strachu, lęku czy zagrożenia. Dlatego tak często twórcy, posługują się grozą fikcyjną. Wybitny teoretyk filmu Noell Carroll uważał, że typowym elementem gatunku jakim jest horror jest istnienie potwora. Dopiero przy spotkaniu z nim, dochodzi do pojawienia się emocji, czyli grozy. Często też to co na ekranie bardziej przeraża, niż w rzeczywistości. 
Jednak w gruncie rzeczy nie chodzi o przedmiot wywołujący grozę. Czy istnieje on naprawdę, czy też nie. Człowiek i tak reaguje emocjonalnie, gdyż taka jest ludzka natura, ale oczywiste jest, że lepiej czytać lub oglądać horror, a nie przeżywać go w prawdziwym życiu.


autor: Meggi_22
edit: LA4

niedziela, 6 maja 2012

Dom w głębi lasu




 Najgorętsza dla fanów horroru premiera kwietnia, zbiera bardzo dobre recenzje. W serwisie "imdb" film uzyskał średnią notę 8,0/10 (23 tysiące głosów). W serwisie "FilmWeb" dostał od redakcji znak jakości "Filmweb Poleca!" A Marcin Pietrzyk z ww serwisu, napisał w swojej recenzji, że takiego horroru nie było od lat. Mowa oczywiście o "Domie w głębi lasu". Reżyserem jest Drew Goddard, a jego najbardziej znane produkcje to Zagubieni, czy Projekt: Monster.
 Zacznijmy od okładki. "Myślisz, że wiesz czym jest horror? Zrozumiesz, że nie wiesz nic." - ten tekst możemy ujrzeć na posterze promującym film. Oczywiście, że wiem czym jest horror. Ten zwrot miał zostać użyty w znaczeniu: "Myślisz, że wiesz co się zdarzy. Jesteś w błędzie." Pierwszy minus. Pod spodem czytamy: "Piła" była jedynie niewinną zabawą. Czyli mam rozumieć, że zobaczymy coś bardziej okrutnego i wykraczającego poza poziom przyzwoitości niż w "Pile". Zapomnijcie! Bo w "Domu" jest mnóstwo scen, których jeszcze nie widzieliśmy i są wyjątkowe, to jednak "Piła" zrobiła na mnie większe wrażenie, gdy pierwszy raz oglądałem. Gdyby, nie te 2 teksty, ta okładka byłaby idealna. Ładna czcionka, ciekawy obraz domku, na tle lasu... okładka lepsza zdecydowanie od samego filmu.
 Ale wracając do sedna! FW: "Grupa studentów wybiera się na weekend do domku w lesie, gdzie z dala od cywilizacji mogą robić wszystko, na co przyjdzie im ochota. W miejscu, do którego dotrą nie ma zasięgu komórek, a GPS nie odnajduje go na mapie. Jak mówi spotkany w pobliżu farmer "Mogę pomóc wam tam dotrzeć, ale wydostać się będziecie musieli na własną rękę". Ale czy będą w stanie?". Nawet jakoś, nie miałem ochoty sprawdzać czy się wydostaną. "Będziecie trzymać kciuki, by zginęli w tragicznych okolicznościach" - z tymi słowami M. Pietrzyka muszę się zgodzić. Bo ekipa, która jedzie na wakacje jest niesamowicie nudna. Już więcej ekspresji i wyrazistości ma w sobie leniwiec na drzewie niż bohaterowie tego filmu. Liczyłem na jakiś mocniejszy akcent na opuszczonej stacji benzynowej, ale zachowanie i wygląd farmera, nie że przeraża, ale jest to wręcz sztuczny wizerunek. Później film się ciągnie w nieskończoność, bo to co robią ci młodzi ludzie nie chcemy oglądać. Jako ciekawostkę warto dodać, że jest to następny film, oglądany w krótkim czasie, gdzie wykorzystany jest motyw BigBrother'a i mass-show. Czy na prawdę nic już nie można wymyślić innowacyjnego? W miarę czasu większość ekipy ginie, w sposób szybki i zdecydowany. Zupełnie inaczej niż w innych filmach. Tutaj jest rach-ciach i po wszystkim. Zostaje tylko dwójka postaci. I z nimi zostajemy do końca filmu, oczywiście omijam pracowników kompleksu, bo oni są tak jakby tylko tłem. Pod koniec zaczyna się istne szaleństwo - przyznam, chyba pierwszy raz zetknąłem się z czymś takim. Mimo, że postaci wygenerowane komputerowo są kiepskie, to i tak końcówka robi wrażenie. 
 Tu nie ma żadnego sensu, kreatury (właściwie to resztki kreatur) mieszają się z dosyć mało-wyrafinowanym humorem, tworząc dziwną papkę. Papkę, która zachwyciła tysiące ludzi... ale nie mnie.

★★★★★

wtorek, 17 kwietnia 2012

Rec 3 - oczekiwanie

[REC] to jeden z moich ulubionych filmów i na pewno jeden ze straszniejszych jakie widziałem. Pierwsza część była odkryciem 2007 roku, jeśli chodzi o horror. Na drugiej niesamowicie się zawiodłem, bo mimo, że tak samo nowatorska, to twórcy większy nacisk położyli na akcję. A jak będzie z częścią trzecią... sam jestem ciekaw :D


Jeździec bez głowy



 Oscarowy film Tim'a Burtona razi z daleka swoją oryginalnością. Nietypowe i nieco fantastyczne rozwiązania, dają baśniową aurę. Aurę wręcz mroczną niż baśniową, ale ta klimatyczna produkcja niestety nie straszy.
 Ichabod Crane przyjeźdza do osady Sleepy Hollow, aby zbadać miejscową tajemnicę zabójstw poprzez odcięcie głowy. 
 Niczym w klasycznym filmie przygodowym, dziwaczny policjant rozwikłuje zagadkę, co chwilę zmieniając trop i dostając nowe dowody. Z racjonalnego i niewierzącego w zabobony czy magię, zmienia się w osobę, która zaczyna wierzyć miejscowym legendom.
 Film jest zrealizowany wręcz doskonale, widać gołym okiem różnice w budżecie. Np. sama scenografia - to za nią dostał oscara - cała wioska Sleepy Hollow została wybudowana od początku. Czy aktor "tysiąca twarzy" Johnny Deep, czy już znana wtedy 19 letnia Christina Richi - połączenie mistrzowskie. 
 Klasa B i komedia miesza się, z mrocznym, fantastycznym światem. Takie połączenie jest ciekawe, ale nie wyywołuje gęsiej skórki. Taki film, jak chociażby Paranormal Activity 3, wzbudza całkiem inne emocje... na pewno bardziej poszukiwane w tym gatunku.
 Jeździec bez głowy na pewno, nigdy nie trafiłby na listę najstraszniejszych horrorów. Mimo wszystko ten film jest lepszy od jego wielu straszniejszych konkurentów. Bo jeśli szukamy mrocznej i równocześnie baśniowej opowieści, doprawionej elementami komediowymi - nic lepszego nie znajdziemy.

★★★★★★★

wtorek, 13 marca 2012

Coś



 10 października 2011 roku miała miejsce premiera filmu "Coś" w reżyserii M. van Heijningen'a. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że 30 lat wcześniej powstał film pod takim samym tytułem, opowiadający (prawie) te same wydarzenia. Wtedy powstało dzieło, o którym mówi się do tej pory. Dlatego ja i większość widzów była ciekawa, czy ten debiutujący holenderski reżyser, stworzy coś ;), czego długo nie zapomnimy.
 Moją opinię na temat filmu z 1982 roku można przeczytać tutaj. Jeśli chodzi o drugą część, tłem filmu są wydarzenia które miały miejsce przed tym, co możemy zobaczyć w pierwszej części. Nie wiem, czy taki zamysł był od początku, ale odnoszę wrażenie, że Holender chciał zrobić po prostu The Thing 2.
 Tak więc, prócz pokazania nam tego, czego nie wiedzieliśmy w części pierwszej (jak badacze odnaleźli ciało stwora, czy kosmiczna baza istoty) - reszta, to praktycznie to samo. Z tym, że większy nacisk położono na akcję niż klimat. Nowości? Wygląd kreatury wygląda tu dużo gorzej. Oglądamy sceny, gdzie połączony jest obraz rzeczywisty z animacją komputerową. Wskutek czego czujemy, jakbyśmy oglądali grę video. Być może jest to ukłon, w stronę gry pod tym samym tytułem, która wyszła w 2002 roku - ale filmowi na pewno to nie pomogło. Wolałem oglądać materialne kreatury niż pracę grafików, sztucznie wpasowaną w obraz rzeczywistości. Ale jeżeli wolimy akcję od długiego budowania napięcia - ten prequel lepiej się sprawdza. Poza tym, nieco irytujące jest to, że film nagrany jest bardzo nowocześnie. I w ogóle nie sprawia wrażenia, że wydarzenia dzieją się ileś tam lat wstecz. W obecnych czasach taki montaż to standard, ale tutaj lepiej sprawdziłaby się konwencja w stylu retro.
 Aktorsko, też jest tak sobie. W bazie dzieją się rzeczy ;), rodem z najgorszych koszmarów, ale na twarzach ekipy badawczej nie ujrzałem przerażenia. O muzyce całkowicie zapominamy, dopiero ostatnie minuty to miód dla uszu. W owych ostatnich minutach słyszymy oryginalny soundtrack z części pierwszej. Również te kilka ostatnich minut, to jedyny fragment który mnie usatysfakcjonował. Bo scena początkowa z The Thing z roku 1982 to scena kultowa, a poznać co się działo chwilę wcześniej - sprawia dużo frajdę.
 The Thing 2011 sprawia wrażenie słabego remaku, nakręconego w celach czysto komercyjnych. Do legendy nie zbliżył się prawie wcale. Ale wielbiciele akcji i szybkiego tempa, powinni być w siódmym niebie.

★★★★★★ 

czwartek, 16 lutego 2012

Ludzka stonoga 2



 Ze skrajności w skrajność - chciałoby się rzec. Tak było z "Hostelem" i "Hostelem 2", tak jest również z dwiema częściami "Ludzkiej stonogi". Zapowiadało się wspaniale, bo po dostępnych przed premierą materiałach, mogliśmy oczekiwać czegoś bardzo świeżego i całkowicie innego niż pierwsza część. Tom Six oczywiście nas zaskoczył, ale na pewno nie pozytywnie. Od samego początku odczuwamy dziwny minimalizm - nawet kolorów nie uświadczymy. Całość jest bardzo uproszczona i odnoszę wrażenie, że skupia się przede wszystkim i poświęca całą uwagę - na zbrodni. Reżyser na pewno wiedział, że łakomym kąskiem dla widzów jest przemoc - ale zaserwował nam tego, aż całą artylerię w najgorszym wydaniu. Tzn. miast psychologicznego podejścia, otrzymujemy przekrój przez anatomię człowieka wręcz z chirurgiczną precyzją. Ale Terencjusz na pewno pod tym filmem by się nie podpisał. Tzn. weźmy wszystkie chore momenty z pierwszej części i pokaźmy je ze szczegółami, ze zdwojoną mocą. Wierzcie mi - nie chcecie tego oglądać. Brak tu wciągającej fabuły - całość sprowadza się do stworzenia stonogi. Plus dla twórców za zdjęcia - same się bronią. Dodatkowo brak kolorów pogłębia klimat. Dobór aktorów to również mocny punkt tej serii, Dieter Laser (część pierwsza) wygląda wręcz łagodnie przy Laurence'u R. Harvey'u. Bardzo liczyłem na kontynuację w starym stylu, ale cóż - czasami tak bywa. Wątek został opowiedziany, ale sam jestem ciekaw, co jeszcze może wymyślić Tom Six w części trzeciej...

★★★

piątek, 6 stycznia 2012

Droga bez powrotu 4 : Krwawe początki




 „Droga bez powrotu 4 : Krwawe początki”, to ostatni (dotąd) film z serii, ale oglądamy go jako pierwszy, czyli mamy do czynienia z prequelem. Pierwsza część zrobiła dosyć duże wrażenie na mnie oraz na większości widzów – film świeży, praktycznie bez wad. Kolejne części już nie są tak dobre, a jak rzecz ma się z „czwórką”?
 Otóż „leśne klimaty” w środku lata, zamienimy na śnieżne pustkowia i klimatyczne wnętrza izolatki dla zdeformowanych istot. Czy zmiana wyszła na plus - na pewno. Oglądać czwarty raz prawie to samo, sądzę że nie miałoby większego sensu. Film sprowadza się do tego schematu co wcześniej, lecz wyjaśnia nam jak to się zaczęło – pierwsze minuty filmu. Właśnie na początku widzimy jedną z ładniejszych scen w filmie. Tzn. podzieliłbym film na maksymalnie średni, z dwiema scenami beznadziejnymi i dwiema rewelacyjnymi. Pierwsza rewelacyjna to pokazanie chaosu na szpitalnych korytarzach, gdy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Klimatyczne spowolnienia, gra światła, wszystko okraszone muzyką klasyczną – wręcz idealnie! Oczywiście nic nie przebije początku z „Domu na przeklętym wzgórzu”, ale i tak jest dobrze. Druga, to końcowa scena w filmie – lubię takie niebanalne zakończenia. Ale, z reguły tak bywa, że wszystkie plusy przesłaniają minusy. I tak zaraz po pięknej klasycznej scenie, z nieładem na korytarzach, dostajemy scenę mordu na jednym z lekarzy. Każdy wprawny widz zobaczy, jak nienaturalna jest ta scena. Drugi poważny błąd, to zachowanie Kyle’a w czasie wieszania jego koleżanki – gość leży w kałuży krwi (nie jego), na niego leje się deszcz osocza i tak sobie patrzy i „kwiczy” ze strachu, zamiast uciekać ;) Reszta jest w miarę znośna, ale też nie wychodząca poza poziom. Warto również wspomnieć, o kapitalnych zdjęciach – w roku 2011 nie było chyba horroru z tak dobrymi zdjęciami. 
 Ale dwie głupie sceny potrafią pogrzebać każdy film. W moim osobistym zestawieniu ta część plasuje się na przedostatnim miejscu – tak więc wyszło średnio… bardzo średnio.

★★★★★